niedziela, 20 października 2013

III. Kto żyje w strachu, nigdy nie będzie wolny.

*Jennifer*
     - Jenni jest osłabiona, zostanie tutaj razem z Kristen, a pani podziękujemy. Proszę zgłosić się do ośrodka razem ze skierowaniem, które pani wypisałam. Do widzenia - usłyszałam głos kobiety. Starałam się za wszelką cenę rozchylić powieki, ale mimo staraniom były za ciężkie. Po raz kolejny odpłynęłam w ciemność.

*Kristen*
     Bałam się o nią. Nie wiedziałam co się stało z tatą, a mamę odesłała ta dziwna kobieta. Teraz kazała mi siedzieć i nie zadawać pytań, więc to robię, ale co dalej? Ta pani przywiozła nas do jakiegoś dziwnego miejsca. Wszędzie są sale, zamykane na klucz, a korytarze bure i nie zachęcające. Jennifer leży w białym pomieszczeniu na końcu korytarza... A jakby tak ją odwiedzić? Chyba to nic złego? W końcu jest moją siostrą.
     Bez namysłu ruszyłam w prawo. Szłam najszybciej jak potrafiłam, przy tym nie robiąc za dużego hałasu. Z lekką zadyszką stanęłam przed drzwiami do sali, które delikatnie popchnęłam. Trzęsłam się. Głos uwiązł mi w gardle, kiedy zobaczyłam nieprzytomną Jenny leżącą na białym, jakby szpitalnym łóżku. Zajęłam miejsce na krześle tuż obok i ujęłam jej lodowatą dłoń.
     - Jen, słyszysz mnie? Jestem pewna, że tak. Słuchaj, bo ja... Nie wiem co się dzieje. Tato zniknął. Mamę gdzieś odesłali, a ty tutaj... Ty tutaj leżysz blada i w dodatku się nie ruszasz. Masz jakieś kolorowe kabelki przyczepione do ramion, może ci to zerwać? Wyglądają na niewygodne. Albo nie? Lepiej nie będę nic dotykać, bo popsuję. Wiesz, że często to robię. O czym to ja mówiłam? - spytałam sama siebie, a z oczu popłynęły mi łzy. - Tęsknię. Chcę żebyś tu była, żebyś znowu mogła mnie przytulić  i powiedzieć, że będzie dobrze. Brakuje mi cię. Zawsze przy mnie byłaś. Cokolwiek się nie działo to wspierałyśmy się nawzajem. Czuję się tak dziwnie, bez nikogo. Zawsze byłam pogubiona, ale teraz jestem w jeszcze gorszej rozsypce. Proszę, wróć do mnie - pocałowałam jej zmarzniętą dłoń. Nagle zobaczyłam, że jej długie palce zaczęły się ruszać, a wtedy usłyszałam:
     - Zawsze przy tobie jestem - szepnęła.
     - Jen, jak dobrze! - zerwałam się z krzesełka, kiedy do pokoju wpadła kobieta za nas odpowiedzialna.
     - Co tu robisz? - Spytała się, patrząc na mnie.
     - Zostawiła ją pani bez opieki? Czy pani jest poważna? - Warknęła, słabym i zachrypniętym głosem blondynka.
     - Jennifer, ty lepiej odpocznij. Zabiorę małą.
     - Gdzie jest mama? - Znów się odezwała.
     - O tym lepiej nie rozmawiajmy. Dopiero się obudziłaś..
     - Niech pani mi powie, gdzie ona jest?! - powiedziała stanowczo. Nagle wstała i zerwała z dłoni kable. Mówiłam, że to niewygodne...
     - Młoda damo! Krew ci leci! Wracaj do łóżka, ale już! - krzyknęła, wystraszona kobieta, która po chwili złapała moje ramię. - A ty pójdziesz ze mną.
     - Ona nigdzie z panią nie pójdzie. Poradzimy sobie same - Jennifer podeszła do nas i stanęła twarzą w twarz z urzędniczką.
     - Uważaj na słowa - prawie szepnęła, a do sali wbiegł lekarz. Spojrzał przerażony na zaistniałą sytuację i delikatnym gestem nakazał siostrze wrócić do łóżka. Tym razem się zgodziła, mimo, że jej twarz nie wyrażała aprobaty.

*Jennifer*
     Wyobrażacie sobie to? Ta wstrętna baba wysłała gdzieś mamę, a małej robi z mózgu papkę. Nie wytrzymam w tym miejscu ani chwili dłużej... Tak przy okazji to gdzie ja jestem? Rozejrzałam się po jasnym pomieszczeniu. W pierwszej chwili pomyślałam o szpitalu, ale to od razu wykluczyłam, gdyż nie stało mi się nic poważnego - zemdlałam, no i co? Muszę teraz martwić się Kristen. Mała pewnie czuje się zagubiona, a ja nie mogę nic z tym zrobić. Dobrze chociaż, że się widziałyśmy, może to uspokoi jej ciekawość na kilka godzin. Lekarz nie spuszczał ze mnie oka, dopóki nie położyłam się do łóżka. Miałam ochotę uciec z pokoju, porwać w biegu siostrę i zniknąć, jak najdalej od tego miejsca. Westchnęłam głośno, przykrywając się kołdrą po szyję. Przymknęłam powieki w nadziei, że mężczyzna da mi spokój. Ku mojej uldze usłyszałam ciche kroki i dźwięk zamykanych drzwi.
     Co teraz? Jest jakaś szansa, że ucieczka by się opłaciła? Czy warto ryzykować? Kiedy wróci mama? - Te pytania zaprzątały mi głowę, gdy nagle usłyszałam chrząkniecie po mojej lewej. Obróciłam głowę i poczułam jak w moim wnętrzu się gotuje. Znów przyszła do mnie ta baba.
     - Jak się czujesz? - Spojrzała na mnie i posłała mi blady uśmiech.
     - Niech pani nie udaje, że panią to obchodzi.
     - Jenni.. - zaczęła, lecz jej przerwałam.
     - Nie chcę z panią rozmawiać! - Warknęłam, na co ona, aż podskoczyła zaskoczona.
     - Rozumiem, że możesz być zdenerwowana, ale muszę przedstawić ci waszą sytuację, a szczerze mówiąc w całej swojej karierze nie spotkałam się z tak trudną.
     - Nie zauważyłam - prychnęłam. Mimo złego traktowania, chciałam usłyszeć co ma mi do powiedzenia, więc ucichłam.
     - Waszą matkę musieliśmy wysłać na odwyk. Bardzo mi przykro z tego powodu, ale po jej ekscesach pod wpływem alkoholu nie miałam innego wyboru. Dzięki dokumentom z archiwum wiem natomiast, że w Stanach żyje wasz wujek. I właśnie do niego traficie.
     - Nie - powiedziałam od razu. - Louis się nie zgodzi - szepnęłam, mając nadzieję, że kobieta tego nie usłyszała.
     - Nie ma innego wyjścia. Jest waszą jedyną żyjącą rodziną - powiedziała, na mój gust zanadto spokojnie.
     - Czy pani nie rozumie?! ON NAS NIE PRZYGARNIE. Ja i mała potrzebujemy matki, a nie tego grubego, przebrzydłego idioty!
     - Jenni, proszę, uspokój się.
     - Nie będę spokojna, a pani nie będzie mi rozkazywać! Nigdzie nas pani nie odeśle, tylko odszuka pani moją matkę i ją tu sprowadzi.
     - Młoda damo! Twoje zachowanie jest daremne, gdyż postępowanie opieki społecznej nie musi być zgodne z twoją opinią i zachciankami. Dzisiaj wyjeżdżacie, więc się przygotuj - powiedziała stanowczym głosem i zanim się obejrzałam już jej nie było.
     Czy ona nie potrafi zrozumieć, że to nie wyjdzie? Wujek Louis prędzej się zamorduje niż nas przygarnie. Nigdy nie darzył mamy jakąś wielką miłością, a nas traktował jak dwa problemy. Patrząc na to wszystko z perspektywy lat to mu się nie dziwię. Ja i Kristen od zawsze wszystkim przeszkadzałyśmy. Nikt nas nie potrzebował, ale my... My po prostu chciałyśmy żyć, wiecie? Mimo wszystko obie cieszyłyśmy się każdą chwilą spędzoną razem. Kiedy byłyśmy we dwójkę nic i nikt nie mógł nas zniszczyć. Nie potrzebowałyśmy wiele do szczęścia. Chciałyśmy być kochane. Nie wymagałyśmy wiele. Nam potrzebna była miłość i zrozumienie. Może nie zaznałyśmy tego od rodziców, ale wiedziałyśmy, że możemy liczyć na siebie nawzajem. A teraz? Będziemy musiały jeszcze znosić zachowanie przemądrzałego i zarozumiałego wujka Louis'a. Boże, daj mi siły. 
     Czekaj - co ona powiedziała? Matka znowu pije? Przecież obiecała... Obiecała mi i Kristen, że nie tknie już butelki, więc po cholerę to zrobiła?! To przez nią musimy znosić to wszystko! To przez jej idiotyczne zachowanie trafimy do domu wujka. Znowu zawaliła. Znowu spieprzyła!
***
     - Najpierw pojedziemy do was, żebyście mogły zabrać swoje rzeczy, dobrze? - Spytała nas kobieta, kiedy właśnie wyjeżdżałyśmy spod ośrodka.
     - W dupie to mam - odpowiedziałam i objęłam ramieniem siostrę, która siedziała zagubiona tuż obok.
     - Wyrażaj się! - głos urzędniczki z sympatycznego i ciepłego, zmienił się w ciągu sekundy w chłodny i oziębły.
     - Nie będzie mi pani rozkazywać - odpyskowałam i objęłam mocniej Kristen. Wiedziałam, że jest zdezorientowana w zaistniałej sytuacji, dlatego chciałam jej jakoś ulżyć. Potrzebowała mnie teraz bardziej niż kiedykolwiek, więc musiałam podołać zadaniu.
     Czas podczas drogi ciągnął się niemiłosiernie przez napiętą atmosferę. Kobieta nie odezwała się już ani słowem od swojego wybuchu. Jednak spokój od jej zrzędzenia i skrzeczącego głosu nie trwał długo. Około czternastej zaparkowała przed naszym blokiem. Poczułam dziwny uścisk w żołądku, a serce podeszło mi do gardła. Zapach tego miejsca usilnie starał mi się przypomnieć wszystkie chwile z rodzicami. Próbował do mojego umysłu przedrzeć myśli o śmierci ojca. Każdy skrawek chodnika był silnie związany z nim, a to zabijało mnie od środka.
     Po wewnętrznej bitwie w końcu wysiadłam z samochodu, biorąc młodszą siostrę na ręce. Dziewczynka mimo niewiedzy, również odczuwała w tym miejscu dyskomfort. Oczy miała zamknięte, a twarz pozbawioną koloru. Czułam jak jej drobne ciałko trzęsie się, a główka nie potrafi utrzymać się w jednej pozycji. Jej strach ogarniał i mój umysł. Nie zwracałam uwagi na urzędniczkę. Chciałam jak najszybciej zniknąć z tamtego miejsca, a jedynym sposobem na to, było spakowanie wszystkich swoich rzeczy. Dzięki Bogu nie miałyśmy ich wiele. Dostałam się w końcu do naszego mieszkania, w którym już od progu było czuć zapach wilgoci, wymieszanej z alkoholem. Nic się nie zmieniło - nawet butelki leżały w tych samych miejscach co wcześniej. Postawiłam Kristen na nogach, jednak nie przestałam podtrzymywać jej jedną ręką. Była tak słaba i przerażona, że w każdej chwili mogła upaść. Dziewczynka po chwili zajęła miejsce na starym fotelu, a ja? Nie potrafiłam wykonać najmniejszego ruchu - czułam, że zaraz wybuchnę. Eksploduję. Łzy zebrały się na powierzchni moich oczu, zatrzymane w ostatnim momencie. Bezradność zawładnęła moim ciałem. Kris schowała swoją bladą twarz w małych rączkach, kiedy moje ciało zaczęło osuwać się na podłogę.
On nie żyje.
Umarł.
To wszystko przez ciebie.
To twoja wina. 
Nigdy nie będziesz szczęśliwa.
     Głos w mojej głowie wypełnił mnie całą, mimo wszelkich starań. Zawładnął mną. Zaczęłam ciągnąć i targać swoje włosy w nadziei, że chociaż to uśmierzy mój ból wewnętrzny. Mieszkanie zniknęło. Starsza kobieta i siostra odpłynęły w ciemność. W tamtym momencie byłam tylko ja. Czułam jak każda część mnie rozdziera się na mniejsze części. Wszystkie emocje nasiliły się, a ja nie potrafiłam tego wytrzymać. Nie radziłam sobie ze swoim własnym strachem. Lepiej gdyby cię nie było. Śmierć to jedyne wyjście. Nie należysz do tego świata. Nikt cię nie potrzebuje. Wszystko niszczysz. 
     - Zostaw mnie! - Krzyknęłam, jednak mój głos wydawał się nader odległy. Czułam jakby moja dusza odłączyła się od ciała i płynęła w przestworzach. To nic nie da - znów usłyszałam, chociaż tym razem było to o wiele mniej groźne i głośne.
     - Przestań! - Ryknęłam, a w gardle poczułam suchość. Wróciłam. Tm razem to ciemność zniknęła. Znów leżałam na zimnej podłodze w obskurnym mieszkaniu, lecz moja głowa bolała mnie niemiłosiernie, a włosy były w nieładzie.
     - Jennifer? Spokojnie, dziecko. Wszystko będzie dobrze - usłyszałam obok siebie roztrzęsiony głos urzędniczki, a po chwili poczułam jej ciepłe dłonie na ramionach.
     - Pani nic nie rozumie! Nigdy nie będzie dobrze! - Tym razem moje łzy wypłynęły. Strumień słonego płynu zaczął spływać z mojej twarzy, a ja nie potrafiłam tego zatrzymać.
     - Chodź, musimy stąd iść - kobieta spróbowała mi pomóc wstać, lecz ja odtrąciłam jej dłoń. Do tej pory nie wiem jak to zrobiłam, ale wstałam i ruszyłam do swojego pokoju, jeżeli można było go nim jeszcze nazwać. Nie zatrzymywałam wzroku na jakimkolwiek miejscu dłużej niż trzy sekundy, bojąc się kolejnego ataku. Skierowałam się wprost do szafy, z której wyrzuciłam wszystkie nasze ubrania i najpotrzebniejsze rzeczy. W ciągu pięciu minut wszystko upchałam do jednej torby. W biegu podałam torbę urzędniczce i wybiegłam przed blok. Wiedziałam, że one sobie poradzą. Byłam pewna, że kobieta zabierze ze sobą małą. Czułam się w tamtym miejscu nieswojo. Skóra wręcz paliła mnie, a kończyny trzęsły się. Musiałam stamtąd zniknąć. Świadomość, że tamta dzielnica wiąże się ze wszystkim co złe, rozsadzała mnie od środka. Oparłam się o maskę samochodu w nadziei, że mój oddech, choć trochę się uspokoi. Co się działo w środku? Co się ze mną stało? Czym jest to coś w mojej głowie? Dlaczego nie potrafię tego zatrzymać?
     Z bloku w końcu wyszła Kristen, ściskająca dłoń kobiety. Nasze spojrzenia się spotkały, a w jej oczach widziałam strach.

A nie mówiłem? Nawet twoja siostra się ciebie boi...

___________________________________
CZYTASZ=KOMENTUJESZ!

Sądziłam, że napisanie tego zajmie mi, choć odrobinę mniej czasu, ale jednak... Nie dało się inaczej,
przepraszam.
Jednak mogę skromnie powiedzieć, że mi się podoba. Napisałam go tak jak chciałam.
Dziękuję, że jesteście.
Do następnego. ♥ 

sobota, 31 sierpnia 2013

II. W życiu bo­wiem is­tnieją rzeczy, o które war­to wal­czyć do sa­mego końca.

*Jennifer*
     Minęła północ, kiedy nasza zrozpaczona matka w końcu się odezwała.
     - Musimy już wracać do domu. Przyjdziemy tu jak trochę odpoczniemy - nie protestowałam, bo wiedziałam, że wszystkie trzy jesteśmy zmęczone. Z drugiej strony nie chciałam zostawić taty samego... Mama wzięła na ręce Kristen, która po chwili zasnęła w jej ramionach.

Następny dzień
     Obudziłam się z samego rana. Przez całą noc dręczyły mnie koszmary. Kiedy zegar wskazał godzinę piątą wstałam z łóżka. Przed wyjściem z pokoju spojrzałam na smacznie śpiącą Kristen. Uśmiechnęłam się na widok jej słodko rozchylonych ust. Przechodząc do przedpokoju usłyszałam za drzwiami hałas, co mogło wskazywać na to, że mama również już była na nogach. Weszłam spokojnie do kuchni gdzie moja rodzicielka piła herbatę.
     - Cześć mamo.
     - Hej Jen - spojrzała na mnie, a ja z jej oczu mogłam wyczytać smutek i troskę.
     - Możemy porozmawiać? - spytałam. Planowałam tą rozmowę od dawna, ale musiałam czekać na odpowiedni moment taki jak ten. Usiadłam przy stole ciągle wpatrując się w jej zmęczoną twarz. Przytaknęła delikatnie.
     - Musisz mi i małej coś obiecać. Przyrzeknij, że nie tkniesz już więcej alkoholu. Wiem, że jest i będzie ciężko, ale musimy spróbować. Widzisz co stało się z tatą, ty nie możesz nas opuścić - powiedziałam, a po mojej twarzy zaczęła spływać pojedyncza łza. - Zrobimy wszystko co w naszej mocy, żeby ta rodzina była w końcu normalna - dokończyłam na jednym wdechu. Mama wyglądała na zszokowaną tym co właśnie powiedziałam. Chwilę później otworzyła usta:
     - Możemy spróbować.
     - Musisz nam obiecać...
     - No dobrze, przyrzekam, że nie tknę już więcej alkoholu - na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Zerwałam się z krzesła i podeszłam szybko do kobiety. Rzuciłam się w jej ramiona. Tak dawno tego nie robiłam, a tak bardzo tego potrzebowałam. Odkąd pamiętam czułam się niechciana i niekochana, a teraz jest szansa, że wszystko będzie w końcu OK.
     Usłyszałam jak drzwi się otwierają, a w progu stanęła Kris. Spojrzała na nas i szybko podbiegała. Objęłyśmy ją.
     - Idziemy dzisiaj? - Spytałam, odrywając się od nich.
     - Tak. Przygotujcie się. Za dziesięć minut wychodzimy - powiedziała mama wstając i odkładając do zalewu kubek po herbacie. Ruszyłam z siostrą do pokoju. Przebrałyśmy się i po kilku minutach czekałyśmy na mamę.
     Miałam dziwne przeczucie. Moje serce biło szybciej niż zazwyczaj, a ręce trzęsły mi się niemiłosiernie. Wyszliśmy w trójkę przed blok, gdzie czekała już na nas kobieta z pomocy społecznej, ta sama, która była tam z nami wczoraj.
     Po kilku minutach jazdy taksówką dojechałyśmy pod budynek. W tamtej chwili moja nerwowość nasiliła się. Mój oddech był ciężki i urywany, a nogi jak z waty. Poczułam dziwny uścisk w klatce piersiowej. Ujęłam drobną dłoń siostry i razem wyszłyśmy z pojazdu, a tuż za nami kobiety. Tym razem wiedziałam gdzie mam się udać, by trafić na salę. Zimne i sterylne powietrze dostało się do mojego nosa powodując dyskomfort. Kristen czuła to samo, bo silnie ściskała moją rękę, a z jej ust co chwilę wydobywały się ciche pomruki i piski. Po korytarzach spacerowały pielęgniarki, które nie zwracały na nas najmniejszej uwagi. Dotarliśmy na miejsce, a młodsza od razu opadła na jedno z krzeseł.
     - Mamo? Mogłabym? - Spojrzałam na kobietę i wskazałam dłonią drzwi, za którymi leżał tato.
     - Lekarz wczoraj wspominał, że możemy wchodzić, ale pojedynczo i żeby nie hałasować, więc uważaj - popatrzyła na mnie opiekuńczym wzrokiem i przytuliła do siebie młodszą córkę. Delikatnie nacisnęłam klamkę, a już po chwili znajdowałam się w olśniewająco białym pomieszczeniu z fotelem i jednym łóżkiem, na którym spał ojciec. Gdyby nie kroplówka i kabelki podłączone do jego ręki pomyślałabym, że śpi, ale po tym co się stało to niemożliwe.
     Przysunęłam fotel bliżej łóżka i opadłam na nie delikatnie. Z moich oczu mimowolnie wypłynęły łzy. Czemu Bóg nas tak każe? Dlaczego nie możemy być normalną rodzinę? Z jakiego powodu jest nam coraz trudniej? Te pytania przewijały się przez moją głowę prawie codziennie, ale teraz kiedy widzę do czego doprowadził alkohol ogarnęła mnie swojego rodzaju nostalgia. Zamaszyście otarłam wilgotne policzka.
     - Tato, proszę. Nie opuszczaj nas. Wybaczyłyśmy ci z Kris wszystko, tylko proszę, wróć. Postaramy się to wszystko naprawić, wyrzucimy alkohol z naszego życia i będziemy szczęśliwi, ale błagam... Obudź się - zaczęłam szeptać do mężczyzny leżącego spokojnie na białej pościeli. Nie wiedziałam czy mnie słyszy czy nie, ale miałam nadzieję, że to jakoś wpłynie na jego stan zdrowia. Miałam nadzieję, że jakoś szczęśliwie rozchyli powieki i znowu odezwie się do mnie swoim głębokim, zachrypniętym głosem.
     Serce stanowczo chciało wydostać się z klatki piersiowej, a dłonie nie pozwalały mi czegokolwiek utrzymać. Głowa zaczęła mnie boleć, gdy nagle cała aparatura przy łóżku zaczęła wydawać głośne odgłosy. Poderwałam się prędko i pobiegłam w stronę drzwi, otwierając je na oścież.
     - Mamo! Z tatą jest coś nie tak - zaczęłam, ale kobieta już skierowała się w stronę jednej z pielęgniarek na korytarzu.
     - Wszystko będzie dobrze, lekarz już pędzi, chodź do mnie - powiedziała kiedy się do niej zbliżyłam. Objęła mnie swoimi słabymi ramionami.
     - Myślisz, że wyjdzie z tego?
     - Nie mam pojęcia.
 
     Usiadłam obok siostry i posadziłam ją sobie na kolanach.
     - Jenni? Co się dzieję? - Spytała zdezorientowana.
     - Nic takiego - powiedziałam, a w głowie dokończyłam " tylko ratują naszego ojca, bo umiera." Dziewczynka schowała twarz w zagłębieniu mojej szyi. Co jeżeli ojciec umrze? Jak zareaguje Kris? Boję się o tym pomyśleć.
     Do sali wpadł doktor, a tuż za nim grupka asystentów. Drzwi zamknęły się z hukiem. Boże, spraw żeby nic się nie stało. Pomóż mu, błagam. On na to nie zasługuje! A może jednak, Jennifer? Przecież wyrządził tyle krzywdy, nigdy się wami nie przejmował, a teraz ty będziesz go opłakiwać? - Usłyszałam w swojej głowie męski głos. - Każdy zasługuje na drugą szansę, nawet mój ojciec, nie zabieraj go nam. 
     Kiedy zaczęłam znowu się modlić pisk aparatury z sali ucichł. Tak naprawdę nie było już nic słychać. Z pokoju wyszedł starszy mężczyzna, z siwą czupryną - lekarz prowadzący.
     - Pani Crawford? - Zwrócił się do mojej matki, która siedziała zrozpaczona na krześle. - Pański mąż. Przykro mi, nie mogliśmy nic poradzić - szepnął, a rodzicielka osunęła się na podłogę. Kobieta z pomocy społecznej zakryła otwarte usta dłonią. Miałam tylko nadzieję, że Kris nic nie usłyszała. Zerwałam się, a przy tym zrzuciłam dziewczynkę. Przestraszona usiadła obok.
     - Mamo, damy sobie rady - zaczęłam łkać w jej ramię. - Poradzimy sobie, obiecuję - czułam jakby serce w moich piersiach właśnie rozerwało się na kilkanaście kawałków. Straciłyśmy go. Nasz ojciec nie żyje.
     - Czemu płaczecie? - Spytała niczego nieświadoma Kristen. To pytanie było jak cios w plecy. Nie czułam już nic, pochłonęła mnie ciemność.

___________________________________________
Ta dam!
Kolejny rozdział, który stworzyłam dopiero dzisiaj i przepraszam za tak długą przerwę. Zmieniłam wygląd bloga i mam nadzieję, że przypadnie Wam do gustu. Szczerze mówiąc na razie w opowiadaniu jest nudno, cholernie nudno, ale to się z czasem zmieni. Obiecuję. :)

Wasza @highlyabovesky

KRÓTKI, WIEM, PRZEPRASZAM.

środa, 7 sierpnia 2013

I. ,,To człowiek człowieko­wi jest naj­bar­dziej pot­rzeb­ny do szczęścia. "

*Jennifer*
        Wraz z moją młodszą siostrą - Kristen kilka lat temu straciłyśmy rodziców, ale nie w dosłownym tego słowa znaczeniu. Żyją, ale po prostu się nami nie opiekują. Od dłuższego czasu nie potrafią uwolnić się od alkoholu i agresji. Szczerze mówiąc nie mam bladego pojęcia co tak diametralnie wpłynęło na ich zachowanie, ale wiem jedno - nie znajdą od tego ucieczki. Możecie się zastanawiać czemu im nie pomogłyśmy, ale tak naprawdę co może zrobić piętnastolatka z eskortą swojej młodszej siostry w starciu z dorosłymi? Nic. Musimy sobie radzić same i już chyba się do tego przyzwyczaiłyśmy. Codziennie staramy się walczyć o jedzenie, ubrania czy przedmioty potrzebne do szkoły. Mimo problemów nie zaniedbałyśmy edukacji, która w przyszłości będzie nam na pewno potrzebna.
        Kilka dni temu skończył się rok szkolny, dzięki czemu miałyśmy o jeden problem z głowy. Podczas letnich popołudni większość czasu spędzałyśmy na podwórku przedmieścia w Nowym Yorku. Nigdy jakoś specjalnie nie śpieszyło nam się do domu, bo obie wiedziałyśmy co tam na nas czeka.
        Nie spodziewałyśmy się, że tą męczącą monotonię coś kiedykolwiek przerwie. A jednak. Około południa dziesiątego lipca usłyszałyśmy głośny sygnał karetki parkującej tuż przed blokiem. Nikogo oprócz mnie i Kristen nie było w zasięgu wzroku, więc szybko pobiegłyśmy do mieszkania. Przed drzwiami zatrzymał nas niespodziewanie lekarz.
        - Panienki Crawford? - spytał z bladym uśmiechem na twarzy.
        - Tak, coś się stało? - spytałam, zaciskając uścisk na dłoni siostry. Miałam złe przeczucia.
        - Wasz ojciec... Jedziemy z nim do szpitala, wasza matka natomiast... również jest niepoczytalna. Powiadomiliśmy już pracowników opieki społecznej, ktoś powinien się tu niedługo zjawić - nie był w stanie dokończyć, gdyż z mieszkania wyszli pozostali lekarze, pchając nosze na których leżał nasz nieprzytomny ojciec. Poczułam się słabo, nogi się pode mną ugięły i gdybym nie podtrzymała się prędko ściany  na pewno bym upadła na zimną posadzkę klatki schodowej.
        - Jen wszystko ok? - spytała mała.
        - Tak, chodźmy do środka, Kris...
        W salonie siedziała mama. Mimo, że sporo już wypiła nadal się jakoś trzymała. Usłyszałam jęk wypływający z jej drżących ust. Płakała.
        - Mamusi, co się stało? - spytała nieświadoma niczego dziesięciolatka.
        - Nic, nic skarbie - matka pogłaskała Kristen po głowie, a ja natomiast przez cały czas stałam oparta o framugę drzwi. Co się z nimi stało? Jak mogłam do tego dopuścić? Dostrzegłam kilkanaście walających się po pokoju pustych butelek po alkoholu. Momentalnie w moich oczach pojawiły się łzy. Nie potrafiłam powstrzymać własnych emocji, które w tamtym momencie starały się przedrzeć na zewnątrz. Opadłam na kolana, przypominając sobie każdy "przykry" dzień spędzony w tym domu. Kiedy to się wszystko zaczęło, kiedy alkohol był ważniejszą częścią ich życia, niż własne córki, kiedy ojciec pierwszy raz podniósł rękę na naszą matkę, a potem na nas. Mimo tego, że znienawidziłam go od tamtego wydarzenia, teraz zrobiło mi się cholernie przykro. Miałam skrytą nadzieję, że w szpitalu mu pomogą, że wyjdzie z tego jak najszybciej i w końcu będziemy mogli być szczęśliwi. Z zamyśleń wyrwało mnie pukanie do drzwi. Zerwałam się z zimnej podłogi, by po chwili ujrzeć przed sobą niską kobietę w średnim wieku. Na pierwszy rzut oka wydawała się całkiem miłą i sympatyczną osobą.
        - Dzień dobry pani Crawford - nieznajoma podeszła do mamy. Wtedy oświeciło mnie. To musi być kobieta z pomocy społecznej o której wspominał lekarz. - A więc, sprawy wyglądają nie za ciekawie... Pani mąż został zabrany do szpitala, więc myślę, że moim obowiązkiem jest zabrać stąd dzieci, by mogły go zobaczyć. Później tu wrócimy, a jutro znów was odwiedzę i jeżeli pani będzie w takim stanie jak teraz - wskazała na butelki po alkoholu. - Będę musiała panią zabrać. Dobrze, nie traćmy czasu - schyliła się i pomogła podnieść mamę, która po chwili stała na nogach lekko się chwiejąc.
        Złapałam dłoń Kristen i wszystkie wyszłyśmy z mieszkania. Pośpiesznie zakluczyłam drzwi,by za chwilę mogłyśmy wsiąść do służbowego samochodu urzędniczki. Moja młodsza się nie odzywała za co byłam jej szczerze wdzięczna, mogłam się skupić i trochę ogarnąć to wszystko. Co jeżeli ojciec.. nie przeżyje? A mamę zabiorą? Co wtedy z nami...? Przełknęłam głośno ślinę, a po chwili już zaparkowałyśmy przed budynkiem. Razem z Kri wysiadłyśmy i starałyśmy się jakoś pomóc mamie. Nie dość, że płakała to umysł miała przyćmiony przez alkohol. Kobieta musiała już wiedzieć gdzie leży nasz ojciec, bo bez słowa odeszła w stronę windy.

***
        Siedziałam tępo wpatrując się w jeden punkt. Lekarz powiedział, że mój ojciec... Ma operację. Nie potrafiłam opanować dziwnego uczucia rosnącego w mojej klatce piersiowej. Strach? Przerażenie? Troska? To wszystko odczuwałam w tamtych momentach. Nie wiedziałam co zrobić, a najgorsze było to, że obok mnie siedziała najsłodsza dziesięciolatka na świecie nie mając pojęcia, że jej ojciec może w każdej chwili odejść. Nie mogę jej tego powiedzieć, jest za wcześnie. Ona jest za młoda. Dowie się w swoim czasie, a teraz jedyne co możemy zrobić to czekać.

***
        - I co panie doktorze? - spytałam, wstając kiedy lekarz w końcu wyszedł z sali.
        - Operacja udała się chyba...
        - Co znaczy chyba?
       - Obyło się bez komplikacji, ale wasz ojciec zapadł w śpiączkę farmakologiczną. Musimy poczekać, aż się obudzi, a to może potrwać. Może się obudzić jutro, za tydzień, a nawet za rok - zwrócił się do mojej roztrzęsionej matki. Wypiła kawę z automatu i alkohol raczej "uleciał" już trochę z jej organizmu. Nie odezwała się. Schowała twarz w drżących dłoniach. Spojrzałam na siostrę, która nawet nie zwróciła uwagi na lekarza. Bawiła się na krześle swoimi warkoczami, była w swoim świecie i nie planowałam jej z niego wyciągać. Kocham ją, nawet nie wiecie jak bardzo. Jest urocza, bez dwóch zdań, ciągle marzy, żyje w świecie fantazji i to czyni ją oryginalną. Nie oddałabym jej za nic w świecie...
_________________________________
CZYTASZ=KOMENTUJESZ. 
Byłam pewna, że nie dam rady tego dzisiaj dokończyć, a jednak. Udało mi się. :* Nie za długi, bo nie chciałam was zanudzać na początek, a zresztą muszę zostawić trochę informacji i zdarzeń na kolejne rozdziały. Mam nadzieję. że znajdą się osoby, które będą czytały tą historię.
Nie wiem kiedy kolejny, ale nie za szybko. Muszę go napisać, a MMYS na razie to sprawa pierwszorzędna dla mnie. Mam nadzieję, że mogę na Was liczyć w kwestii rozsławiania bloga, bo sama nie za bardzo będę miała czasu.

Co dalej? Co z ojcem dziewczynek? Jak dalej potoczą się losy rodziny? Czekam na Wasze opinie. ;)

Wasza @highlyhabovesky 
x

PS przepraszam za błędy, nie mam sił ich sprawdzać. 

wtorek, 30 lipca 2013

Prolog.

       Życie Jennifer nigdy nie było usłane różami. Mimo, że ma niewiele lat to przeszła już dużo jak na nastolatkę, aż za dużo. Jej rodzice są uzależnieni od alkoholu i nie potrafią zająć się Jenny, ani jej młodszą, siostrą - Kristen. Życie dziewczynek przypomina piekło, a z dnia na dzień jest coraz gorzej. Nagle umiera ich ojciec, a matka zostaje wysłana na odwyk. Może się wydawać, że to prawdziwa ulga i światełko nadziei dla sióstr, ale czy na pewno? Jennifer i Kristen nie były i nie są świadome tego jak te wszystkie wydarzenia mogą wpłynąć na ich charaktery i późniejsze relacje z ludźmi. Jak potoczą się losy dziewcząt? Co przyniesie im los? Czy będą mogły w końcu zacząć normalne życie bez codziennego bólu i złych doświadczeń?

Wszystkiego dowiecie się niebawem...

______________________________

Witam ponownie. :) Nigdy nie pisałam prologów, bo szczerze nie jestem w tym dobra, ale mam nadzieję, że ten Wam się spodoba. ;) Obiecałam, więc wracam. Wcześniej niż planowałam, ale nie będziecie mieć mi chyba tego za złe, co? ^^ Ten wpis to dopiero początek dalszych losów dziewczyn. Jeżeli się spodoba to proszę o szczery komentarz. Na razie pracuję nad wyglądem bloga i sprawami organizacyjnymi, więc byłabym wdzięczna gdybyście " w ciemno " zareklamowali tą stronę. :3 Im więcej będzie tutaj opinii tym szybciej postaram się wszystko przygotować i dodać pierwszy rozdział. :>


x